W ubiegłym miesiącu byłam na wycieczce w Trójmieście. Zwiedziłam wiele pięknych miejsc. Nie pierwszy raz zaskoczyła mnie ludzka pomysłowość, mająca ułatwić życie osobom niepełnosprawnym. I tak np. w Gdyni, przed Morskim Instytutem Rybackim zobaczyłam piękny podjazd dla wózków. To były miłe złego początki... W budynku Instytutu od razu rzuciły mi się w oczy schody. Nie mogłam też nigdzie dostrzec informacji o windzie. Po chwili jeden ze strażników - zdziwiony widokiem kilku wózków - powiedział, że winda jednak jest. Odczuliśmy superwielką ulgę. Zaprowadził nas krętym korytarzem na tył budynku. Ale winda była zamknięta na klucz. Upłynęło kilka minut, zanim się znalazł. Gdy pierwszy wózek wjechał do windy, pan strażnik udzielił nam skomplikowanego instruktażu, po czym winda ruszyła do góry - i zatrzymała się między piętrami... Niebawem drugi wózkowicz równie dzielnie jak pierwszy wjechał do szklanej gabloty-dźwigu osobowego i już po sekundzie zatrzymał się w połowie piętra... Z moich oczy popłynęły krokodyle łzy. Oczywiście łzy śmiechu, bo za chwilkę to ja miałam się znaleźć w tej cudnej gablocie jako kolejny okaz Instytutu (Tylko dlaczego takie ciekawe eksponaty umieszcza się na zapleczu?). Po licznych perypetiach cała gromadka dotarła w końcu na „wyżyny”, gdzie wręczono nam klucz do windy, którą - od tej chwili - przejęliśmy na godzinkę we władanie. Istne szaleństwo!
Takich przykładów mogłabym podać wiele, bo niemal w każdym budynku użyteczności publicznej spotykają nas niespodzianki. Ale nie ma co marudzić, w Instytucie Morskim była przecież winda. A to że znajdowała się ona gdzieś na tyłach i że trzeba było dzwonić i prosić o otworzenie do niej drzwi, przy okazji przeskakując kilka schodków, to pestka. Ważne, że ktoś o nas pomyślał…
Ewa Wójtowicz, pracownia plastyczna
(kliknij, aby powiększyć)
Pierwsi zatrzaśnięci
Mamy czas...
Czekający na zatrzaśnięcie